Czeski Cieszyn i Tricon

Koncert Jaromira Nohavicy
impreza towarzysząca
gratka dla fanów
Czeski Cieszyn uległ niezwykłej przemianie. Gościłem w nim przelotem kilka lat temu – widziałem jedynie kilka ulic sąsiadujących z graniczną Olzą i dworcem. W porównaniu z polską częścią miasta wypadał blado – tonął w szarości, zdawało się, że wciąż włada nim przewodniczący KPCz. Gdyby nie w miarę aktualne model samochodów parkujących tu i ówdzie, byłbym pewien, że przekraczając granicę państwa, cofnąłem się w czasie. W szczególności w pamięci utkwiła mi stołówka dworcowa, bowiem każdy element wystroju, każde urządzenie, każdy sztuciec i talerz, każdy pracownik z bufetową na czele, jednym słowem cały przybytek, wyjęty był z minionej epoki.

Kilka dni temu wróciłem z Triconu, kilkudniowej imprezy poświęconej fantastyce. Pod jedną nazwą łączył w sobie trzy wielkie imprezy – najważniejszy polski konwent fantastyczny Polcon, najważniejszy czechosłowacki konwent Parcon (bo choć Czesi i Słowacy wytyczyli granice, podzielili się wszystkim czym tylko można się było podzielić – udało im się nie podzielić środowiska miłośników literatury fantastycznej) oraz Eurocon – czyli najważniejszy zlot entuzjastów sf w europie, którego cechą zasadniczą jest przechodnia forma (za rok odbędzie się w Szwecji).

Główne atrakcje Triconu miały miejsce po stronie polskiej – tamże odbywały się wszelkie prelekcje, panele dyskusyjne, spotkania z najznamienitszymi pisarzami science-fiction i fantasy. Po stronie czeskiej w polskojęzycznym gimnazjum umiejscowiono – nieco na uboczu, jak ponoć zawsze na Polconach (choć to opinia zasłyszana na konwencie) – wszystko to co związane było z rozrywką taką jak wszelkiego rodzaju gry planszowe, bitewne, karciane i fabularne. Z racji pełnionych obowiązków służbowych tam spędziłem większą część Euroconu, dzięki czemu mogłem wejść nieco głębiej w miasto, które w moim wyobrażeniu pozostawało skansenem kraju, który w tubylczym języku zwał się Československá socialistická republika.

Dziś Czeski Cieszyn, ledwie kilka lat od mojej pierwszej, bardzo krótkiej zresztą wizyty jest miastem świeżym, kolorowym, odnowionym. Tam gdzie jeszcze niedawno dominowała szarość odpadających tynków, gdzie królowało próchno i korozja, widzę uroczą, niską zabudowę, wesołe barwy, nowoczesną radość i bijący blask.

Wygląda to trochę tak, jakby degradacja była chorobą przenoszącą się wraz z wiatrem, który wieje dziś po stronie polskiej, z murów kamienic odpadają tynki, ulice stały się nierówne i popękane. Może to mylne wrażenie, wynikające jedynie z tego, że tym razem z braku czasu nie odwiedziłem rynku, że poruszałem się jedną i tą samą drogą, wiodącą od ulicy Paderewskiego, przez Bielską aż do mostu nad Olzą.

Komentarze

Unknown pisze…
Znowu nie popiliśmy. Byłem w niedziele na lentilkach.
Staszek Krawczyk pisze…
Przysyłam pozdrowienia od bongo z Kongo!
Neurocide pisze…
Przyjmuję i machą tą miotełką, co ją mają w tych-takich filmach :)
Neurocide pisze…
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Maciej pisze…
Nie tak dawno na Eurosporcie zobaczylem kawalek z Tour de Pologne. Akurat toczyl sie w gorach i wjechal do Cieszyna, przez most przez Cieszyn i przez most i tak w kolko. No i nie potrafilem zobaczyc roznicy, po ktorej strony miasta kolarze akurat sie znajduja. Jak przed wojna, ta pierwsza.

Popularne posty