Dlaczego (podręczniki są takie ładne)?
Zapytał Sil ostatnio na polterblogu –
dlaczego gry muszą być takie ładne? Blogerowi nie podobało się
takie podejście, jak słusznie zauważył, kolorowy, wypasiony
podręcznik jest drogi.
Tknęło mnie to do kilku przemyśleń na temat
rynku gier fabularnych, rynku który do pewnego stopnia znam od
drugiej strony.Tu z góry przepraszam cię czytelniku, lecz będę pisał do ciebie, jak do kogoś, kto widząc, że na polskim rynku dominuje żałosne B5, chce pokazać wszystkim jak się robi biznes w A4.
Prawdę powiedziawszy, możesz skończyć
marketing i zarządzanie, zrobić fakultet z ekonomii, a potem pełen
wiedzy i optymizmu wejść na nasz wąski rynek wydawniczy i z całym
tym bagażem rozpierdolić się niczym wrona o pleksiglas. Wierz mi,
cała mądra teoria dotycząca prezentacji i sprzedaży produktów, a
także wpływania na klienta zawiedzie cię sromotnie. Dlaczego?
Dlatego, że ten rynek nie działa tak jak każdy rynek, o którym
uczą cię na akademiach ekonomicznych.
A co tam możesz usłyszeć? Np. że klient jest
wstanie zapłacić więcej, za produkt wyższej jakości, że wysoka
jakość produktów wpływa na postrzeganie marki jako solidnej i
zajebistej. Dzięki temu, możesz sprzedać mniejszy wolumen, lecz
zarobić na nim więcej. Pomimo tego, że koszt produkcji będzie
znacznie większy – bo jakość w produkcji kosztuje. Rozumiesz, na
tym polega strategia Mercedesów branży. Sprzedajesz mniej niż VW,
ale zarabiasz tyle samo, albo nawet więcej. I widzisz, sprawdza się
to niemal w każdej branży, co więcej sprawdza się to nawet w
naszej, tyle że dotyczy jednej, może dwóch firm i to nie w Polsce
lecz za oceanem. I wierz mi, możesz mieć doktorat z ekonomii,
możesz być pieprzonym profesorem zwyczajnym, i jeśli zawierzysz
tej strategii to zdechniesz. U nas nie przejdzie, jeśli chcesz
możesz spróbować kopać się z koniem – tylko pamiętaj, nie
bierz kredytu.
Nie wierz deklaracjom potencjalnego klienta.
Większość erpegowców powie ci, że chciałby mieć na półce
świetnie wyglądający podręcznik – najlepiej gruby, kolorowy, w
twardej oprawie i formacie A4. Każda kolorowa ilustracja kosztuje
znacznie więcej niż czarno-biała. Każda strona w pełnym kolorze,
kosztuje znacznie więcej niż w czerni i bieli. Każda strona
błyszczącego grubego papieru kredowego kosztuje znacznie więcej
niż offset. Każda strona formatu A4 kosztuje więcej niż B5.
Twarda oprawa, kosztuje więcej niż miękka. Szycie kosztuje więcej
niż klejenie. Wszystko to razem wzięte do kupy oznacza, że musisz
władować gruby szmal w produkcję podręcznika. Tu wróćmy do
drugiego zdania tego akapitu – prawie każdy erpegowiec powie ci,
że chciałby mieć twój produkt na półce, też ci to powiem.
Mówiłem to nie raz. Deklarować jest jednak bardzo łatwo, bo nie
wiąże cię to żadną umową – nikt cię nie może zmusić do
wydanie pieniędzy.
Powiedzmy jednak, że jesteś uparty, że masz
odłożoną kasę i napisany podręcznik, oraz co jest ewenementem
gotowe dwa dodatki, bo jesteś kumaty na tyle, że wiesz, iż bez
dodatków nigdy nie zrobisz dodruku podręcznika głównego. Tu warto
wspomnieć, że już na tym etapie jesteś w lepszej sytuacji, niż
wszyscy twardziele, którzy do tej pory rzucali się z motyką na
słońce wydając Robotonarchie czy inne Światy Egzaltacji. Oni na
dzień dobry byli już w dupie – mam nadzieję, że nie na kredyt.
Dobra wydajesz drogi, ale zajebistej jakości
podręcznik – kreda, błyski, full kolory, hardcovery i 300 stron.
Kosztowało cię to tyle ile nowy, niezbyt duży samochód. Może
nawet wyżebrałeś w drukarni dobry termin płatności za usługę –
tak na wszelki wypadek. Myślisz, że masz w łapach skarb i że w
pół roku sprzedasz wszystko. Wszystko czyli 1000 egzemplarzy.
Ustalasz cenę na 120 zyli. W pierwszym miesiącu idzie zajebiście,
w drugim słabiej, w trzecim jeszcze słabiej itd. Klienci czekają
na dodatek.
Ustawiłeś sobie poprzeczkę wysoko, naczytałeś
się, że trzeba mieć spójną linię, więc nie bardzo masz ochotę
zejść z jakości. Wpakowałeś się, bo żeby wydać dodatek, znów
musisz iść w spore koszta – no może zrezygnujesz z koloru? Albo
może z twardej oprawy? Może z nakładu, bo widzisz, że nie jest
tak różowo, jak uczyli w szkole. Jeśli byłeś na tyle bystry,
żeby posłuchać graczy, którzy są na tym trudnym rynku od kilku
lat, to wiesz, że dodatki sprzedają się nieco słabiej niż
podręcznik podstawowy. Jeśli masz szczęście, to okazuje się, że
podstawki sprzedałeś już tyle, że zwróciły ci się koszta
produkcji, ale tak naprawdę powinieneś też doliczyć do tego twoją
wypłatę, więc ciągle jesteś pod kreską. Nie mniej, czujesz, że
zaczniesz zarabiać niebawem. Wydajesz dodatek, a potem drugi.
Wydajesz kupę kasy. Wielką kupę i łapiesz się na tym, że mimo
iż dodatki schodzą, to ciągle masz w magazynie z 300 egzemplarzy
podstawki. Tak więc twoją grę kupiło 700 ludzi. Naprawdę fajny
wynik – 700 sprzedanych egzemplarzy po roku, drogiej gry to fajny
wynik. Jeśli masz szczęście połowa tej puli kupiła też jeden
dodatek. A ćwiartka nawet dwa. Być może po roku pracy jesteś na
niewielkim plusie, lecz nie na takim aby pozwolić sobie na wydanie
kolejnego dodatku, czy też nowej gry, choćby na licencji.
Magisterka z ekonomii to jedna rzecz, a rynek rpg
to druga. Jakaś kurczę tajemnicza siła sprawiła, że w Polsce
panuje format B5, inna zaś że publikacje RPG są raczej drukowane w
czerni, jeszcze inna, że twarda oprawa to domena limitowanych
edycji. Co to za tajemnicza siła? Czy Trzewik, Puszon i Ramel
postradali zmysły? Otóż, nie zmysły lecz zęby panowie – tak,
ci kolesie zjedli własne zęby gryząc rynek gier fabularnych.
Proszę zauważyć, że ci, którzy wyskoczyli z fajerwerkami
zaliczyli glebę. Dlaczego? A to akurat jest proste, być może zbyt
proste, a być może po prostu pieprzę od rzeczy, bo nie studiowałem
ekonomii.
Kiedy ty wydałeś swój podręcznik za cenę
średniej klasy samochodu, każdy z nich wydał podręcznik za cenę
używanego kompaktu. Jasne, że sprzedali więcej podręczników niż
ty, jasne, że na każdym zarobili mniej niż ty. Ale... lekką ręką
pozbyłeś się sporej liczby klientów o mniej zasobnym portfelu,
którzy z chęcią kupiliby twoją grę w mniej zajebistym wydaniu i
za mniejsze pieniądze. Być może w następnym roku sprzedasz resztę
nakładu podstawki i jeszcze trochę dodatków, lecz z dużym
prawdopodobieństwem nasyciłeś już rynek – czyli wyczerpałeś
pulę klientów. W tym czasie, ci którzy zjedli zęby na tej branży
zrobią dodruki i sprzedadzą tyle samo ile w pierwszym roku
sprzedaży – ich gry będę już dwa razy bardziej znane niż
twoja, wyrzucą na rynek kolejne dodatki. W trzecim roku mało kto
będzie o twojej grze mówił i pamiętał, tymczasem weterani zrobią
kolejny dodruk i wydadzą kolejne dodatki, i dodrukują te, których
nakłady się wyczerpały. Jaka jest różnica? Im będzie kapać, a
tobie nie. A pamiętaj, że założyliśmy niemal bajkowy scenariusz,
w którym startując masz gotowe do druku dwa dodatki, które
przedłużą żywotność twojej gry.
10 lat po twoim debiucie o ironio twój
zafoliowany podręcznik, będzie chodził w astronomicznych cenach
jako rarytas na allegro. Zgadnie ile z tego ci skapnie? Właśnie –
nawet nie złamany grosz.
Komentarze