Szynkę wyprowadzić
Jak szynka jest szynką... wczorajszy wpis popchnął mnie do kolejnego przmyślenia na temat komuny. W komunie słowa miały inne znaczenie. Prawda równała się kłamstwu, wolność niewoli, demokracja totalizmowi. Przejściowe problemy były stałymi problemami. Lecz szynka była szynką – o ile była. Parówka była parówką, dżem był dżemem. Czekolada czekoladą, a wyrób czekoladopodbny był wyrobem czekoladopodbnym. W tych kwestiach partia pozwalała sobie na szczerość.
Szynka – powtórzmy – o ile była, była szynką. Z kilograma komponentu robiono 70 do 80 dag produktu finalnego. Szfindle były piętnowane. Czekolada, aby nazywała się czekoladą, musiała zawierać w sobie określoną ilość głównych składników, jeśli nie zawierała, była wyrobem czekoladopodbnym.
Przyznam, ów wyrób mi smakował. Do dziś mam słabość, do ulubionego smaku mojego dzieciństwa. Jednak dziś nie ma już limitów i restrykcji na ingrediencje i związane z nimi nazewnictwo. Dziś mogę udać się do sklepu, kupić coś co nazywa się czekoladą, zapłacić jak za czekoladę lecz zjeść wyrób czekoladopodobny. Dziś mogę iść do sklepu i kupić eko jaja, lecz w paczce mogą być jaja o kodzie 3 lub 4. Dobre polskie normy już nie obowiązują – nikt nie ma prawa narzucić producentowi nazwy. Może z tym jednym, jedynym wyjątkiem zastrzeżonych nazw produktów regionalnych. Oscypek, bryndza, mozarella i tym podobne.
Mam takie nieodparte wrażenie, że dziś producent żywności może sprzedawać parówki nazywając je kiełbasą podwawelską. Może sprzedawać produkt o nazwie dżem truskawkowy, nawet jeśli w jego składzie truskawki nie występują. Może sprzedawać słoki z powidłami, których esnecją jest musztarda.
Dziś z kilograma mięsa na szynkę sprawny producent jest w stanie zrobić 120 – 180 dag. Wystarczy to wszytskodobrze posolić i namoczyć, wytaplać w chemii i jeszcze raz namoczyć. Szynka moi drodzy w dzisiejszych czasach może być napojem.
Komentarze
Jeśli nazwa nie jest równa zawartości - zgłaszasz uokikowi... jeśli mielonka wieprzowa jest z drobiu - i od cholery witaminy E (jak E513 itp ;))... zglaszasz ukikowi.
W chwili obecnej chemii jest od groma, jest dodawana... ale jest opisywana w składzie. Co innego marketowa garmażerka - tam gratis dostaniesz nawet troche domestosu - do kurczaka - ale składu tych paskudztw nie uświadczysz.
Problem jest taki; kiedyś mówili że żresz To, więc myślałeś że żresz To. Teraz czytasz, co żresz i dlatego Cię to obrzydza.
Znajdź dzisiaj na półce cukier waniliowy albo budyń czekoladowy...
Polecam żywność wprost od producenta (czyt.: jazda na pole, orać!) albo do sklepów ze zdrową żywnością. Następny post będzie wtedy o zawrotnych cenach produktów żywnościowych ;)
Sprawa jest taka, że kiedyś istniał wymóg nazywania produktu w taki spasob, by jego skład oddawał istotę treści i funkcji.
I czym jest kontrola jakości? Jest to wewnętrzy organ zakładowy, zajmujący się pilnowaniem, aby produkty niespełniające normy producenta nie dostawały się na rynek. Więc jeśli producent założy iż jego majonez ma być podły, ma mieć jak najmniej majonezu w majonezie i mieć tyle chemii żeby przechodził testy antydopingowe tuż pod poprzeczką, to kontrola jakości będzie pilnowała tylko tego, żeby: wszytskie słoiki były dokręcone oraz, żeby nie przekroczyć przy dolewce koniecznych mniej naturalnych ingrediencji. I jesli marketing nazwie ów produkt Majozella - to nikt nie ma prawa dopieprzyć się do faktu, że ów produkt tylko wygląda jak majonez, natomiast skład bardzo różni się od wzroca majonezu.
Kolejna sprawa to Exxx - od dobrych bodaj 10 lat w polsce nie ma obowiązku oznaczania substancji chemicznych kodem Exxx - i nikt już tego raczej nie robi.