Fallout 3 - ręce opadają

W zeszłym tygodniu postanowiłem zmierzyć się wreszcie z trzecią odsłoną legendarnej gry komputerowej Fallout. Przypomnijmy, że Fallout jak i jego kontynuacja Fallout 2 uchodzą za najlepsze gry z gatunku cRPG. Dopracowany świat, świetna fabuła, przyjemne mechanizmy rozwoju postaci. Oczywiście, dziś obie gry wyglądają staro – od czasu ich ukazania się minęło wiele lat. Dziś nie sposób zachwycić prerenderowaną grafiką i rzutem izometrycznym. Rządzi grafika 3D, swobodne przełączanie się między widokami z pierwszej i trzeciej osoby, wielkie dopracowane scenerie, możliwość przesuwania wszelkich przedmiotów, realistyczna fizyka. Oba Fallouty (oraz warty wspomnienia Planscape: Tourment) wciąż bronią pozycji najlepszych erpegów ever. Nie ze względu na wodotryski, ale na to, co w tym gatunku jest szalenie ważne: fabuła, fabuła, fabuła.

Zapaliłem się nieziemsko, kiedy potwierdziły się informacje, że po wielu latach Fallout wróci. Pomyślcie: najlepsza gra cRPG, w najlepszej nowoczesnej grafice. Będzie hit. Pewne obawy wzbudził we mnie jednak fakt, że za grę zabrała Bethesda – firma odpowiedzialna za ostatnią odsłonę Elder Scrolls.

Odpaliłem w końcu grę – po latach zmieniłem komputer, na taki, który Fallouta 3 uciągnie. Pierwsze co ujrzałem, to twarz lekarza, który właśnie przyjął mnie na świat – pomysł w dechę. Koleś zachwyca się mną, informuje matkę o płci, pyta ją o moje imię – te parametry wybieram sobie sam. Odpala jakąś maszynkę, która pokaże jak będę wyglądał w dorosłym życiu. Tu też mogę poprzesuwać sobie brwi, ustalić fryzurę, kolor skóry – wiecie o co biega, znamy to z Simsów. Schodzi mi na tym jakieś 15 minut.

W następnej scenie mam już roczek. Wchodzi mój stary i zachwyca się mną. Umieszcza mnie w kojcu. Wiadomo, że wyjdę – łażę troszkę po pomieszczaniu, oglądam zabawki w końcu trafiam na książeczkę. Po jej otwarciu mogę ustalić współczynniki. Zaraz potem wchodzi ojciec, coś tam nawija. Kolejne 15 minut gry.

Dalej któreś tam urodziny. Jakieś rzewne scenki z życia gówniarza. Nudne gadki z postaciami. Stary daje mi prezent – wiatrówkę. Idę postrzelać do podziemi. Trafiam w tarcze, potem pojawia się dupny karaluch. Trafiam i pozbawiam go życia. Aha, wcześniej dostałem pip-boya (taki komputerek na łapce). Super – kolejne 15 minut w plecy.

Następnie jestem już nastolatkiem, mam przed sobą egzamin. Znów nic nie wnoszące rozmowy i scenka z laską, tak sztampowa, że 90210 było przy niej szczytem oryginalności. Zdaję egzamin, proponowane mi są jakieś tam poziomy umiejętności – można się na nie zgodzić lub poprzesuwać. Co za męczarnia! Kolejne 15 minut  - powiedzmy sobie szczerze - w dupie.

Wreszcie jestem dorosły, wreszcie jakaś akcja. Mój stary uciekł ze schronu, więc wreszcie mam głównego questa. O zgrozo po godzinie! Mniejsza o akcję – biegasz i strzelasz, szukasz wyjścia, aby podążyć za ojcem. Oczywiście znajdujesz. Otwierasz bramę i co widzisz?

Ludzie, nic mnie tak nigdy nie – przepraszam za wyrażenie – nie wkurwiło w grze komputerowej, jak to co zobaczyłem. Dostaję swoją kartę postaci z informacją, że mogę sobie wszystko pozmieniać wedle uznania!!! No na krętego pindola!!! To po jaką cholerę przez godzinę robiono ze mnie idiotę? Po jaką cholerę biegałem jako niemowlak, jako wyrostek – po jaką cholerę te urodzinki, te durne scenki z idiotycznego serialu dla młodzieży w typie Emo? Okrągła godzina w świńskim zadku. Złote malina dla projektanta.

Rzeczywiście graficznie zachwyciło mnie po wyjściu z podziemi. Byłbym w stanie wybaczyć wstęp kompletnie bez jaj. Gdyby dalej potoczyło się już normalnym Falloutowym torem. Niestety, to co dostałem to koszmar. Dostajemy klona Obliviona – no bo czego można się spodziewać po partaczach z Bethesdy – tyle, że zamiast fantasy mamy post-apokalipsę. Postacie bez jąder i nudne pogaduchy.

Wlazłem do biblioteki czy tam innej szkoły lub urzędu. Strzelanina. Szabrowanie wszystkiego co leżało dookoła. Śiągam nawet ubrania z martwych wrogów – w końcu trafię do miasta, dostanę za to jakiś nędzny grosz, może uzbiera się na amunicję. Zeszło mi na tym z godzinkę, w którą wliczę jeszcze przechadzkę po okolicy. Kiedy stamtąd wylazłem była noc. Znalazłem miasto. Zrobiło wrażenie – przywitał mnie robot, który wyglądał jak ten z Zakazanej Planety. Liczyłem, że tam jeszcze zmienię zdanie o grze.

Oczywiście, że nie – dla przypomnienia, była noc. Potrzebowałem lekarstw, po kilku minutach błądzenia, po okrągłym miasteczku zbudowanym z platform, znalazłem doktorka. Wyleczył mnie. Wyszedłem zażyć rozrywek, ale okazało się, że wszystko jest pozamykane – noc, wiat realizm. Postanowiłem przeczekać i znaleźć jakieś łóżko, żeby się zdrzemnąć. W każdej chacie powstrzymywał mnie przed tym komunikat, że to czyjeś łóżko i tak nie można. Fuck.

W końcu zaczęło świtać. Zaświtało też w mojej głowie. Po zmarnowanych trzech godzinach, kliknąłem uninstall.

Przypomniałem sobie, że po trzech godzinach zabawy w Fallout 1 i 2 siedziałeś już po pas w fabule, zaliczyłeś kilka strzelanin, byłeś pod wrażeniem dowcipnych teksów i wyrazistych postaci. Niech żyje postęp.

Komentarze

Anonimowy pisze…
Dla mnie Fallouty 1 i 2 były największym komputerowym uzależnieniem jakie kiedykolwiek przeżyłem. Uważam je za najlepsze gry komputerowe w historii.

Uważam, że niewiele w nich trzeba było zmieniać - Fallouta 3 wyobrażałem sobie jako podobną grę, z nieco poprawioną grafiką, obejmującą teren całej Kalifornii (ew. coś jeszcze, może np. wycieczka Vertibirdem za The Great Waste) i z nowymi questami w dużej ilości.

Gdy okazało się, że będzie to strzelanka, bardzo się zmartwiłem. Do tej pory nie próbowałem nawet w niego zagrać, wychodząc z założenia, że prawdziwy Fallout umarł.

Jednakże ostatnio zacząłem myśleć, aby nie podchodzić do niego jak do kontynuacji Fallouta, tylko do zupełnie innej gry, w stylu Bethesdy.

W Obliviona nie grałem, ale sporo spędziłem nad jego poprzednikiem, Morrowindem. I była to gra bardzo dobra, takich jak teraz mało - stawiająca na treść a nie formę (choć forma też była dobra). Miała tylko jedną znaczącą wadę - przemieszczanie się między lokacjami trwało bardzo długo i mnie ostatecznie zniechęciło.

Podobno w F3 zostało to rozwiązane podobnie do genialnego sposobu z wcześniejszych części - gra toczy się w lokacjach a między nimi chodzi się po mapie.

Nie spieszę się, ale nie skreślam. Może kiedyś spróbuję. Choć wolałbym Wiedźmina, ale na to mój komputer zupełnie się nie nadaje...
Maciej pisze…
Partacze z Bethesdy... ech ;) Gdy wystawili druga czesc Elder Scrolla, bylo tam wiecej lokacji jak w ich rodzinnej Walii :) Morrowind to byla gra, ktora przykula mnie do komputera na cale miesiace - nie chcialem jej skonczyc.
W Fallouta 3 nie gralem. Podobnie jak w Obliviona - kupilem je nastolatkowi, ktory uznal je za dobre. Znak czasow.
Gralem za to w Wiedzmina. Powtarzalnosc tekstow NPCow jest denerwujaca. Fakt, ze nie mozesz wejsc na trawnik rozwala w dzisiejszych czasach. Poza tym to dobra gra, ma za to niestety okrutnie kijowe wsparcie. Zeby sciagnac patcha potrzebowalem tygodniowej walki z internetowym przedstawicielem.
Anonimowy pisze…
Piszesz o fabule, chociaż nie poznałeś jej nawet w jednym procencie. Trzy godziny gry, to jest nic. Oczywiście trzeba odrzucić uprzedzenia i przekonanie, że prawdziwy Fallout, to tylko dwie pierwsze części i nigdy już nie powstanie nic równie dobrego. Wpisujesz się w te idiotyczne gadki o "Oblivionowatości" nowego Fallouta. Takim silnikiem graficznym Bethesda dysponowała i takiego użyła. To oczywiście nie zarzut, bo go zmodyfikowano i wygląd gry powala. Stylistyka jest odpowiednia i bardzo klimatyczna, i umówmy się, dekada postępu technologicznego zrobiła swoje i F3 miażdży pod tym względem swoich protoplastów. No ale Bethesda jest be, więc gra nie może być lepsza. Jak chcesz, ale uwierz mi, że sporo tracisz z góry skreślając Fallouta 3.

Popularne posty